Czuję,że zabrano mi coś ważnego.Coś przez czego brak mam ochotę głośno krzyczeć.
Olalala
niedziela, 23 września 2012
niedziela, 29 lipca 2012
Ty. Normalnie mój pijany, zdemoralizowany anioł.
Ty. Normalnie mój pijany, zdemoralizowany anioł.
Ja. Zdemoralizowany Anioł. Dostępny w przerwie między zajęciami i nauką 25 godzin na dobę. 7 dni w tygodniu. Z otwartą skrzynką pocztową. Namiętnie piszący. Utytłany atramentem. Upaprany ludzkim życiem. Popaprany.
Rozliczony z przeszłością. Zapełniający dziesiątki stron od idealnych do coraz niechlujniej stawianych liter, dokumenty wordowskie z pasją wklepując kolejne słowa przy akompaniamencie szumu laptopa. Impuls. Szybciej.Szybciej, bo nie zdążysz, zapomnisz przepadniesz. Szybciej! Pisz!
Zdemoralizowany.Oszukujący świat swoim jestestwem. Oszalały z rozczarowania.Grający na nerwach tym idealnie poprawnym,strzepującym najmniejszy pyłek ze śnieżnobiałych anielskich skrzydeł. Spoglądam na moje postrzępione przyszarzałe skrzydła, wciśnięte za drewnianą skrzynię, błysk złota potarganej aureoli zagubionej lata temu wśród siana.
Kawałek dziecięcej niewinności w białej wstążce do włosów.Zakończonej w wieku lat siedmiu. Zaschnięty atrament. Na stronach niedbale zapisanych w moje uczucia i poplątane życie. Ała! Nie rozplątuj. To boli. Już za dużo straciłaś próbując im wszystkim wytłumaczyć.Straciłam. W efekcie uczę się budować mój dziecięcy skryty świat.
Co jest dobre, a co złe Aniołku? Hej Anioł przecież wiesz!I wykładają Ci podstawę moralną, a ona przelatuje przez uszy. Mówią o czystości bieli uczuć ducha,umysłu ciała.Zlatujesz jako mały aniołek i wszystko jest na opak, nie tak jak trzeba, nie tak jak mówili,nie tak jak zapewniali. Siadasz rozczarowany- mały aniołku-nie mogąc nabrać powietrza ze szlochu, dusząc się światem. Winią Cię wyrywając wino z rąk,pozostawiając z destrukcyjną winą. Systematycznie skrupulatnie zamalowując czernią tęczę w dziecinnym pokoju. Palety szarości stoją niezauważone na półce.Wmawiają,że tak ma być, to nowe porządki,standardowa procedura.
Paleta szarości dopiero nieoczekiwanie po latach czarnego koszmaru nabiera swych barw, swego znaczenia. Zawiruje Twoim światem, nada mu koloru, rozjaśni czerń wewnętrznej martwicy, przyciemni porażającą biel obietnic.
Jeszcze rok temu bym zaprzeczyła. Wtedy wszystko było białe lub czarne. W ostateczności biało-czarne. .Ale co z odcieniami szarości? Nadal nie rozumiesz? Tylko będąc skalana szarością niemalże przechodzącą w czerń zdołasz czuwać nad równie uwikłaną życiowo osobie. Tylko nie będąc niewinną zdołasz pomóc. Odplątujesz mnie w równie pokrętny sposób.Ujmuję w słowa nieujmowalne. Niepostrzeżenie. Tak Aniołku. Jestem Twoim pijanym zdemoralizowanym aniołem. Chcesz? Chodź. Poszukamy tęczy. Będzie szaro-szara na tle złamanego szarością błękitu z brudno-szarym złotym przebłyskiem słońca. Dla Nas będzie wszystkim. A dla innych? Uch. Kogo to obchodzi?!
Ja. Zdemoralizowany Anioł. Dostępny w przerwie między zajęciami i nauką 25 godzin na dobę. 7 dni w tygodniu. Z otwartą skrzynką pocztową. Namiętnie piszący. Utytłany atramentem. Upaprany ludzkim życiem. Popaprany.
Rozliczony z przeszłością. Zapełniający dziesiątki stron od idealnych do coraz niechlujniej stawianych liter, dokumenty wordowskie z pasją wklepując kolejne słowa przy akompaniamencie szumu laptopa. Impuls. Szybciej.Szybciej, bo nie zdążysz, zapomnisz przepadniesz. Szybciej! Pisz!
Zdemoralizowany.Oszukujący świat swoim jestestwem. Oszalały z rozczarowania.Grający na nerwach tym idealnie poprawnym,strzepującym najmniejszy pyłek ze śnieżnobiałych anielskich skrzydeł. Spoglądam na moje postrzępione przyszarzałe skrzydła, wciśnięte za drewnianą skrzynię, błysk złota potarganej aureoli zagubionej lata temu wśród siana.
Kawałek dziecięcej niewinności w białej wstążce do włosów.Zakończonej w wieku lat siedmiu. Zaschnięty atrament. Na stronach niedbale zapisanych w moje uczucia i poplątane życie. Ała! Nie rozplątuj. To boli. Już za dużo straciłaś próbując im wszystkim wytłumaczyć.Straciłam. W efekcie uczę się budować mój dziecięcy skryty świat.
Co jest dobre, a co złe Aniołku? Hej Anioł przecież wiesz!I wykładają Ci podstawę moralną, a ona przelatuje przez uszy. Mówią o czystości bieli uczuć ducha,umysłu ciała.Zlatujesz jako mały aniołek i wszystko jest na opak, nie tak jak trzeba, nie tak jak mówili,nie tak jak zapewniali. Siadasz rozczarowany- mały aniołku-nie mogąc nabrać powietrza ze szlochu, dusząc się światem. Winią Cię wyrywając wino z rąk,pozostawiając z destrukcyjną winą. Systematycznie skrupulatnie zamalowując czernią tęczę w dziecinnym pokoju. Palety szarości stoją niezauważone na półce.Wmawiają,że tak ma być, to nowe porządki,standardowa procedura.
Paleta szarości dopiero nieoczekiwanie po latach czarnego koszmaru nabiera swych barw, swego znaczenia. Zawiruje Twoim światem, nada mu koloru, rozjaśni czerń wewnętrznej martwicy, przyciemni porażającą biel obietnic.
Jeszcze rok temu bym zaprzeczyła. Wtedy wszystko było białe lub czarne. W ostateczności biało-czarne. .Ale co z odcieniami szarości? Nadal nie rozumiesz? Tylko będąc skalana szarością niemalże przechodzącą w czerń zdołasz czuwać nad równie uwikłaną życiowo osobie. Tylko nie będąc niewinną zdołasz pomóc. Odplątujesz mnie w równie pokrętny sposób.Ujmuję w słowa nieujmowalne. Niepostrzeżenie. Tak Aniołku. Jestem Twoim pijanym zdemoralizowanym aniołem. Chcesz? Chodź. Poszukamy tęczy. Będzie szaro-szara na tle złamanego szarością błękitu z brudno-szarym złotym przebłyskiem słońca. Dla Nas będzie wszystkim. A dla innych? Uch. Kogo to obchodzi?!
piątek, 6 lipca 2012
Marzycielsko po raz pierwszy tutaj
Co można robić latem w Trójmieście? Cóż. Można wszystko. Można iść na plażę, i na Długą, na molo jedno, drugie trzecie zahaczając o jakieś muzeum, i imprezę, a rano pomaszerować do ZOO. Można. Ale można też odpalić laptopa by zaprzyjaźnić się z Marzycielską Mamą i pewnego dnia napisać: Odwiedzam Was jak obiecałam! Macie czas? Sobota czy Niedziela? Wybieraj!
To już drugie moje marzycielskie spotkanie, a raczej dopiero drugie. Pierwsze na szybko, zimą, przy minus dziesięciu stopniach, pomiędzy jednym pociągiem, a drugim z zimowym wrocławskim klimatem w tle. Gorąca czekolada, lody, bieganie po galerii, uściski, buziaki, zdjęcia, obserwowanie cudownej relacji Matka – Syn, czyli Joasia Popko – Kubuś „Skubanek” Popko. Uważne oglądanie zwierzątek, plac zabaw, długa rozmowa i sprawdzenie na własną rękę, że w oczach Boga Joasia musiała być wyjątkowa by dostać od Niego takiego chłopca, w którego oczach odbija się niebo. Odbija się. Naprawdę. Sprawdziłam. A w jego śmiechu słychać echo miłości jaką obdarzyła go Mama.
Lato w pełni, oczekiwanie na pociąg, opóźnienie, niepewność czy polubi i zaakceptuje, i zapach szczęścia tak często mylony z zapachem dzikich róż, mały chłopczyk czekający na stacji kolejowej. Mała rączka w mojej większej, ucząca cierpliwie mark samochodów, cierpliwie tłumacząca co i jak. Uśmiech topiący moje serce skuteczniej niż upał. Dziesiątki zdjęć, zjeżdżalnia, lody i happy meal, mała dziewczynka na moich kolanach, gaduła słodka, uścisk doświadczonej Mamy Szymona – mówiący więcej niż jakiekolwiek słowa, więcej niż troskliwe spojrzenia, którymi obdarzała swoją córeczkę i tą sąsiadki, która też z nami była.
I ten smutek, niewysłowiony, obecny gdy Mukolinek tak jak Szymon z lubością pochłaniał colę, a nie gdzie tam mleko! Puzzle, gry i resoraki, wygłupy, niepokojący kaszel, Prababcia, Dziadek i Babcia, serdeczność, podkradanie Babci zakładek z książek, galaretka, inhalacje, leki, mrówki-stoimy i patrzymy, bo Mateusz kocha mrówki, i mówi, i szczebiocze śmiejąc się jednocześnie. W jego śmiechu odkrywam echo radości, którą obdarza świat wraz z mamusią u boku. Na przekór mukowiscydozie. Tylko czasami wszyscy dookoła się smucą, gdy kaszle więcej niż zwykle i mówi jak to będzie policjantem… – Nie będziesz synku, nie będziesz – szepce jego Dziadek sam do siebie, a może do pani Babci czy Mamy Mateuszka, – nie będziesz, ale teraz nie musisz o tym wiedzieć.
Poznałam trzy rodziny, trzy cudowne matki, troskliwą babcię, zakochanego we wnuku dziadka. Jestem zachwycona – Marzycielami, ich cudownie ciepłymi rodzinkami, zdolnością do cieszenia się życiem, otwartością na moją osobę. Z nich powinniśmy brać przykład i pomysł na radzenie sobie z życiem. I ubarwiać ich życie podporządkowane radzeniu sobie z chorobą, cierpieniem niewinnych dzieci, żałobą. Upewniać, że nie są sami – mają w końcu Nas – bandę Marzycieli gotowych nieść uśmiech nie tylko pocztą, ale osobiście, personalnie od tak.
Emocje nadal opadają i już zaczynamy za sobą tęsknić. Nie sposób ich opisać i uporządkować. To nasze pierwsze spotkania i na pewno nie ostatnie. Dziękuje jeszcze raz.
To już drugie moje marzycielskie spotkanie, a raczej dopiero drugie. Pierwsze na szybko, zimą, przy minus dziesięciu stopniach, pomiędzy jednym pociągiem, a drugim z zimowym wrocławskim klimatem w tle. Gorąca czekolada, lody, bieganie po galerii, uściski, buziaki, zdjęcia, obserwowanie cudownej relacji Matka – Syn, czyli Joasia Popko – Kubuś „Skubanek” Popko. Uważne oglądanie zwierzątek, plac zabaw, długa rozmowa i sprawdzenie na własną rękę, że w oczach Boga Joasia musiała być wyjątkowa by dostać od Niego takiego chłopca, w którego oczach odbija się niebo. Odbija się. Naprawdę. Sprawdziłam. A w jego śmiechu słychać echo miłości jaką obdarzyła go Mama.
Spotkanie w Tczewie – 1 lipca 2012
I ten smutek, niewysłowiony, obecny gdy Mukolinek tak jak Szymon z lubością pochłaniał colę, a nie gdzie tam mleko! Puzzle, gry i resoraki, wygłupy, niepokojący kaszel, Prababcia, Dziadek i Babcia, serdeczność, podkradanie Babci zakładek z książek, galaretka, inhalacje, leki, mrówki-stoimy i patrzymy, bo Mateusz kocha mrówki, i mówi, i szczebiocze śmiejąc się jednocześnie. W jego śmiechu odkrywam echo radości, którą obdarza świat wraz z mamusią u boku. Na przekór mukowiscydozie. Tylko czasami wszyscy dookoła się smucą, gdy kaszle więcej niż zwykle i mówi jak to będzie policjantem… – Nie będziesz synku, nie będziesz – szepce jego Dziadek sam do siebie, a może do pani Babci czy Mamy Mateuszka, – nie będziesz, ale teraz nie musisz o tym wiedzieć.
Poznałam trzy rodziny, trzy cudowne matki, troskliwą babcię, zakochanego we wnuku dziadka. Jestem zachwycona – Marzycielami, ich cudownie ciepłymi rodzinkami, zdolnością do cieszenia się życiem, otwartością na moją osobę. Z nich powinniśmy brać przykład i pomysł na radzenie sobie z życiem. I ubarwiać ich życie podporządkowane radzeniu sobie z chorobą, cierpieniem niewinnych dzieci, żałobą. Upewniać, że nie są sami – mają w końcu Nas – bandę Marzycieli gotowych nieść uśmiech nie tylko pocztą, ale osobiście, personalnie od tak.
Emocje nadal opadają i już zaczynamy za sobą tęsknić. Nie sposób ich opisać i uporządkować. To nasze pierwsze spotkania i na pewno nie ostatnie. Dziękuje jeszcze raz.
czwartek, 28 czerwca 2012
kawałek grafomanii raz
Puchatek spogląda swoimi mądrymi czekoladowymi oczkami na Grandmere, poszedł w tym roku do zerówki w ślicznej spódniczce i zaczął mieć problemy. Puchatek nic nie jadł. Lądował codziennie rano w toalecie wymiotując jak kot,symulując, udając nieżywą niczym rybka akwariowa,którą wyłowiła prababci Kizia-Mizia. Siłą prowadzony do zerówki zapierał się jak mógł i nawet największe utilitas nie pomogły. Nie tykał rano w domu nic, w przedszkolu też.Po jakimś czasie Puchatek zaczyna jeść jak na dziecko przystało,ale tylko w domu. Każe sobie szykować kanapki z musem jabłkowym do przedszkola, ale jakoś nie do końca mu po drodze by je zjadało. Pod koniec zerówki Puchatek opuszcza przedszkole jako jeden z ostatnich i je z dziećmi co każą. Wszyscy odetchneli.
Puchatek z radością by szedł do szkoły gdyby nie to,że dostał tylko niemiecki tornister wypełniony słodyczami i brak wujka. Dostał też wieczorem czekoladę od Taty i torebkę marsów. Puchatek nie wie kim jest Tata wie,że Mama wróciła gdy było ciemno pachnąca nie szpitalem. -Pierwsza czekolada od Taty! Chowaj pod poduszkę- mówi Grandmere. Ale kim jest Tata?
Puchatek już rok później aż za dobrze dowiaduje się kim jest tata, jak żyć bez śniadań i z niedobrymi obiadami, i jak kiepską ofertą jest mieszkanie z Rodzicami zajmuącymi się tylko kłótniami.
Ale problemu nie ma...Nie ma prawda?
Ciemna noc.Ugwieżdżone niebo.Zimna wilgotna trawa. Koc. I kubki z gorącym kakao. Nie ma Ciebie nie ma Mnie. Nazywane jesteśmy po prostu My.
-Ona jest chora
-Co?
-No Basia, nie wiedziałaś? Basia ma ED,nie daje rady w naszym liceum, rodzice się rozwodzą.Znowu jest chuda, ma gorsze włosy, chodzi ciepło ubrana...
-Ale,że jak? Co? ED? Co to jest?
-No anoreksja! Była w szpitalu w gim,teraz schudła okropnie. Nie widziałaś?!
-Nieee? Taak? Nie wiem nie zwracam uwagi na takie rzeczy?
-Kubek kakao ma XXX kalorii. Stwierdziła. Rano idziemy biegać by spalić.Choć i tak zawartość jej kubka wsiąka w trawę.
Chora. Wchodząc do jej wielkiego pokoju spodziewam się zaduchu leków, zapachu mięty, basinej kocicy pod nogami i mojej Basi. Ale basi nie ma,jest ona-jakaś obca, nijaka, nietaka. Siadam obok i mimowolnie ją przytulam.
-Bo wiesz...moja dusza. Ja nie umiem mówić, nazwać,pokochać,być mną. Mnie nie ma.Jest ona.
Cień człowieka mówi: nie gardź mną. Nie gardzę. Ale nie rozumiem. To znaczy rozumiem ale nie rozumiem. Puchatek by zrozumiał.
-Mnie nie stać na komfort zaburzeń zwracania na siebie uwagi. Wiem,że mnie nikt nie złapie. Ciebie tak. Kontrola ciała nic nie da. Tobie tak. Taka mała różnica. Ja niszczę się inaczej Basiu.
-Jestem jak dziecko. Jak 4latek. Byłam.Jestem. Słucham. Wybieram bezpieczne produkty. Mniej nieświadomie niż dziecko, tylko wyrachowanie, kalorycznie, by nie zemdleć,tak strategicznie, wiesz?
Puchatek otwiera szeroko buzię, z wrażenia. Klocek wysmyknął się z rąk. Budowana przez niego wieża świata z klocków upada i upadać będzie jeszcze wiele razy. Puchatek rozumie.Choć ma lat 6.
Wiele tygodni później żałuje widząc jak wyrachowanym,fałszywym człowiekiem stworzyła ją choroba. A może taka była? Która Basia była prawdziwa? Ta słodziutka i dziecinna,którą ukazywała Nam czy może ta wyrachowana, z podwójną moralnością?Każda maska ma choć rysę prawdziwości. Bo ktoś ją Nam nadaje. Dane przeżycia, nieszczęścia,zaniedbania, niedopilnowanie obowiązków. Dziecinnie dorosła. Dorośle dziecinna. Maskarada zwana życiem trwa.
Zimny świt.My.Przypadkiem rozlane kakao by go nie wypić. Szumna osiemnastoletnia Twoja dorosłość. Nie ma Ciebie, nie ma Mnie, jesteśmy My choć to My jest jakieś takie niepełne.
Dorastam. Zmieniam się.Ty wolisz Kompleksa,Wieczną Redukcje, Dietę Cud, Niejedzenie,Powiększanie Biustu,Zmiana Nosa,Użalanie się nad sobą.
Pomiatanie Mną,bo odważam się nie zgadzać. Nie podzielać wymyślonych problemów.Sama gardzę współczuciem i litością. Choć miałam ciężej.Ty się w niej lubujesz.
Ale Ciebie stać na komfort zwracania na siebie uwagi.Martwienia Matki. Pogardzania Przyjaciółmi. Odrzucania. Alienowania. Zabierania mnie. Szeptania do ucha słów,które po latach gdy zmądrzeje obrócą się przeciwko Tobie. Choć wiedziałaś o Puchatku.Ty,Ja już nie My. Ty. Opuszczasz mnie,bo Cię zdradziłam,dziecięco boisz się dzielenia się Mną z Nim i innymi śmierelnikami
Puchatek macha do mnie w duszy. Niedopilnowany. Nie umiał nazwać uczuć, nie radził sobie, chciał uwagi i nie jadł. Dzieci tak mają. Intuicyjnie wiedzą jak zwrócić na siebie uwagę by ktoś poświecił im czas.
Starsze dziecko też tak ma. Intuicyjnie. Potem podświadomie. Aż do chwili gdy usłyszy głos przyjaciółki od serca dochodzacy z głowy. Presja świata macha do sześciolatki,a ta jej odmachuje. Szesnastolatka też odmachuje, ale robi to bardziej niezgrabnie, jakoś nieładnie, nie tak jak trzeba, nie z wdziękiem słodkiego nieporadnego dziecka,ale przecież szesnastolatka to sześciolatka, sześciolatka to szestastolatka, a obydwie to równie chora dwudziestotrzylatka. Tylko sześciolatce każdy pomoże, bo jest mała,biedna i głupiutka. Resztę kopie się w dupę, wyzywa i gardzi, gorzej niż psem.
Malutki głosik sześciolatki w ciele dwudziestotrzylatki pyta: ale dlaczego?
Biorę Puchatka na ręce. Wtula się i zarzuca rączki na szyję. Uważam. Jego niewinny szept muska moje ucho. Napawa lękiem. Milknie. Powoli przysypia. Mruczy przez sen. Zaspany przeciąga się. Ziewa. Całuje w policzek. Odchodzi uroczo machając do mnie i świata. Na zakręcie spogląda jeszcze ostatni raz. Podbiega wciskając czekoladę do rąk i znika z tornistrem wypełnionym słodyczami, alejką prowadzącą do Domu gdzie otworzy prababcia i jak zwykle nie pytając przytuli, nie dopuści byś wyszła do szkoły bez śniadania i miała jakikolwiek problem.Nie ma Taty, nie ma zła, nie ma presji, nie ma wymagań bez których nie jesteś kochana. Byłaś kiedyś Jej aniołem,pamiętasz? Dziś nawet nie potrafisz powiedzieć gdzie leży niebo...
Puchatek z radością by szedł do szkoły gdyby nie to,że dostał tylko niemiecki tornister wypełniony słodyczami i brak wujka. Dostał też wieczorem czekoladę od Taty i torebkę marsów. Puchatek nie wie kim jest Tata wie,że Mama wróciła gdy było ciemno pachnąca nie szpitalem. -Pierwsza czekolada od Taty! Chowaj pod poduszkę- mówi Grandmere. Ale kim jest Tata?
Puchatek już rok później aż za dobrze dowiaduje się kim jest tata, jak żyć bez śniadań i z niedobrymi obiadami, i jak kiepską ofertą jest mieszkanie z Rodzicami zajmuącymi się tylko kłótniami.
Ale problemu nie ma...Nie ma prawda?
Ciemna noc.Ugwieżdżone niebo.Zimna wilgotna trawa. Koc. I kubki z gorącym kakao. Nie ma Ciebie nie ma Mnie. Nazywane jesteśmy po prostu My.
-Ona jest chora
-Co?
-No Basia, nie wiedziałaś? Basia ma ED,nie daje rady w naszym liceum, rodzice się rozwodzą.Znowu jest chuda, ma gorsze włosy, chodzi ciepło ubrana...
-Ale,że jak? Co? ED? Co to jest?
-No anoreksja! Była w szpitalu w gim,teraz schudła okropnie. Nie widziałaś?!
-Nieee? Taak? Nie wiem nie zwracam uwagi na takie rzeczy?
-Kubek kakao ma XXX kalorii. Stwierdziła. Rano idziemy biegać by spalić.Choć i tak zawartość jej kubka wsiąka w trawę.
Chora. Wchodząc do jej wielkiego pokoju spodziewam się zaduchu leków, zapachu mięty, basinej kocicy pod nogami i mojej Basi. Ale basi nie ma,jest ona-jakaś obca, nijaka, nietaka. Siadam obok i mimowolnie ją przytulam.
-Bo wiesz...moja dusza. Ja nie umiem mówić, nazwać,pokochać,być mną. Mnie nie ma.Jest ona.
Cień człowieka mówi: nie gardź mną. Nie gardzę. Ale nie rozumiem. To znaczy rozumiem ale nie rozumiem. Puchatek by zrozumiał.
-Mnie nie stać na komfort zaburzeń zwracania na siebie uwagi. Wiem,że mnie nikt nie złapie. Ciebie tak. Kontrola ciała nic nie da. Tobie tak. Taka mała różnica. Ja niszczę się inaczej Basiu.
-Jestem jak dziecko. Jak 4latek. Byłam.Jestem. Słucham. Wybieram bezpieczne produkty. Mniej nieświadomie niż dziecko, tylko wyrachowanie, kalorycznie, by nie zemdleć,tak strategicznie, wiesz?
Puchatek otwiera szeroko buzię, z wrażenia. Klocek wysmyknął się z rąk. Budowana przez niego wieża świata z klocków upada i upadać będzie jeszcze wiele razy. Puchatek rozumie.Choć ma lat 6.
Wiele tygodni później żałuje widząc jak wyrachowanym,fałszywym człowiekiem stworzyła ją choroba. A może taka była? Która Basia była prawdziwa? Ta słodziutka i dziecinna,którą ukazywała Nam czy może ta wyrachowana, z podwójną moralnością?Każda maska ma choć rysę prawdziwości. Bo ktoś ją Nam nadaje. Dane przeżycia, nieszczęścia,zaniedbania, niedopilnowanie obowiązków. Dziecinnie dorosła. Dorośle dziecinna. Maskarada zwana życiem trwa.
Zimny świt.My.Przypadkiem rozlane kakao by go nie wypić. Szumna osiemnastoletnia Twoja dorosłość. Nie ma Ciebie, nie ma Mnie, jesteśmy My choć to My jest jakieś takie niepełne.
Dorastam. Zmieniam się.Ty wolisz Kompleksa,Wieczną Redukcje, Dietę Cud, Niejedzenie,Powiększanie Biustu,Zmiana Nosa,Użalanie się nad sobą.
Pomiatanie Mną,bo odważam się nie zgadzać. Nie podzielać wymyślonych problemów.Sama gardzę współczuciem i litością. Choć miałam ciężej.Ty się w niej lubujesz.
Ale Ciebie stać na komfort zwracania na siebie uwagi.Martwienia Matki. Pogardzania Przyjaciółmi. Odrzucania. Alienowania. Zabierania mnie. Szeptania do ucha słów,które po latach gdy zmądrzeje obrócą się przeciwko Tobie. Choć wiedziałaś o Puchatku.Ty,Ja już nie My. Ty. Opuszczasz mnie,bo Cię zdradziłam,dziecięco boisz się dzielenia się Mną z Nim i innymi śmierelnikami
Puchatek macha do mnie w duszy. Niedopilnowany. Nie umiał nazwać uczuć, nie radził sobie, chciał uwagi i nie jadł. Dzieci tak mają. Intuicyjnie wiedzą jak zwrócić na siebie uwagę by ktoś poświecił im czas.
Starsze dziecko też tak ma. Intuicyjnie. Potem podświadomie. Aż do chwili gdy usłyszy głos przyjaciółki od serca dochodzacy z głowy. Presja świata macha do sześciolatki,a ta jej odmachuje. Szesnastolatka też odmachuje, ale robi to bardziej niezgrabnie, jakoś nieładnie, nie tak jak trzeba, nie z wdziękiem słodkiego nieporadnego dziecka,ale przecież szesnastolatka to sześciolatka, sześciolatka to szestastolatka, a obydwie to równie chora dwudziestotrzylatka. Tylko sześciolatce każdy pomoże, bo jest mała,biedna i głupiutka. Resztę kopie się w dupę, wyzywa i gardzi, gorzej niż psem.
Malutki głosik sześciolatki w ciele dwudziestotrzylatki pyta: ale dlaczego?
Biorę Puchatka na ręce. Wtula się i zarzuca rączki na szyję. Uważam. Jego niewinny szept muska moje ucho. Napawa lękiem. Milknie. Powoli przysypia. Mruczy przez sen. Zaspany przeciąga się. Ziewa. Całuje w policzek. Odchodzi uroczo machając do mnie i świata. Na zakręcie spogląda jeszcze ostatni raz. Podbiega wciskając czekoladę do rąk i znika z tornistrem wypełnionym słodyczami, alejką prowadzącą do Domu gdzie otworzy prababcia i jak zwykle nie pytając przytuli, nie dopuści byś wyszła do szkoły bez śniadania i miała jakikolwiek problem.Nie ma Taty, nie ma zła, nie ma presji, nie ma wymagań bez których nie jesteś kochana. Byłaś kiedyś Jej aniołem,pamiętasz? Dziś nawet nie potrafisz powiedzieć gdzie leży niebo...
poniedziałek, 25 czerwca 2012
Tak po prostu.
Klucze leżą na stole. Nie moje.Jego. Ale moje.Leżą.
Wciśnięte do dłoni tamtego dnia.
Między pocałunkami. Unikając zbędnych słów.Zapewnień.
Tak po prostu. Z przyczepioną małą żółtą karteczką.
Która zamokła kilka godzin później. Wraz z całą mną.
I białą letnią sukienką.I ogrzewała mnie tylko bawełniana podkoszulka.
Nie powiem,że nie. Brakowało Cię.
Wciśnięte do dłoni tamtego dnia.
Między pocałunkami. Unikając zbędnych słów.Zapewnień.
Tak po prostu. Z przyczepioną małą żółtą karteczką.
Która zamokła kilka godzin później. Wraz z całą mną.
I białą letnią sukienką.I ogrzewała mnie tylko bawełniana podkoszulka.
Nie powiem,że nie. Brakowało Cię.
niedziela, 17 czerwca 2012
Targowisko egzaminacyjnej próżności. Bryluje w Nim ja, brylujesz i Ty.
Godziny, dni,tygodnie,miesiące... rozpaczliwego wyścigu z czasem,z materiałem do opanowania,z ciałem,myślami,zdarzeniami,towarzyszącymi im uczuciami...
Hałas. Szum pracującego laptopa, długopisu sunącego po papierze, przekładanych kart podręczników,zakreślanych na różowo gro mądrych słów i definicji. Huk spadającej w nocy cegły z historii powszechnej o piątej zero sześć. Ale czy to nie rano? Czwarta zero trzy. Sms. Jedenasta jedenaście. Zmiana warty idę spać a Ty się ucz.Noc,dzień, poranek,świt,popołudnie. Wzajemne wsparcie. Bez różnicy. Pory doby zacierają się. Towarzyszy im smak kawy.
Targowisko egzaminacyjnej próżności. Bryluje w Nim ja, brylujesz i Ty.
Cisza. Cisza, ja,pusty kąt i śliczna sukienka ładniejsza niż inne.Podłoga. Opieram policzek o ścianę. Powoli uwalniam zmęczenie. Niemalże wariuje.Huczące myśli ulatują wraz z białą koszulą. Całe roczne zamieszanie wtulam w poduszkę.
Zagryzam sinobiałe usta. Łapię powietrze. Powoli.Nareszcie. Oddycham.
Wyciągasz do mnie dłoń,odtrącam, Przemęczenie, odejdź,proszę! Niestrudzenie obejmujesz mój umysł, ciało,posiadasz każdy kawałek mojego ciała,duszy,woli...Jestem zmęczona odtrącaniem, ciągnięciem, kończeniem znajomości rozczarowaniem
Wyciągasz do mnie dłoń, czuje czyjeś objęcia, nie mam siły by Cię odtrącić,zaprotestować, powiedzieć,że...
To Ty czy Zmęczenie?
Jestem tak zmęczona,że nie mogę zasnąć.
Hałas. Szum pracującego laptopa, długopisu sunącego po papierze, przekładanych kart podręczników,zakreślanych na różowo gro mądrych słów i definicji. Huk spadającej w nocy cegły z historii powszechnej o piątej zero sześć. Ale czy to nie rano? Czwarta zero trzy. Sms. Jedenasta jedenaście. Zmiana warty idę spać a Ty się ucz.Noc,dzień, poranek,świt,popołudnie. Wzajemne wsparcie. Bez różnicy. Pory doby zacierają się. Towarzyszy im smak kawy.
Targowisko egzaminacyjnej próżności. Bryluje w Nim ja, brylujesz i Ty.
Cisza. Cisza, ja,pusty kąt i śliczna sukienka ładniejsza niż inne.Podłoga. Opieram policzek o ścianę. Powoli uwalniam zmęczenie. Niemalże wariuje.Huczące myśli ulatują wraz z białą koszulą. Całe roczne zamieszanie wtulam w poduszkę.
Zagryzam sinobiałe usta. Łapię powietrze. Powoli.Nareszcie. Oddycham.
Wyciągasz do mnie dłoń,odtrącam, Przemęczenie, odejdź,proszę! Niestrudzenie obejmujesz mój umysł, ciało,posiadasz każdy kawałek mojego ciała,duszy,woli...Jestem zmęczona odtrącaniem, ciągnięciem, kończeniem znajomości rozczarowaniem
Wyciągasz do mnie dłoń, czuje czyjeś objęcia, nie mam siły by Cię odtrącić,zaprotestować, powiedzieć,że...
To Ty czy Zmęczenie?
Jestem tak zmęczona,że nie mogę zasnąć.
wtorek, 12 czerwca 2012
A teraz Ciiii...przecież wiesz...nie dam Cię zranić
Z każdym Twoim słowem wymierzonym prosto w serce jakoś sobie radziłam. Z Twoim również. I Twoim.Do czasu. Raniliście tak,że szwy pękły, opatrunki przemokły, plastry się odkleiły, taśmą klejąca pękła, a taśma izolacyjna, tak trwała i idealnie izolująca moje wyizolowane serce, nie dała rady utrzymać pulsującego z bólu serca przebijanego słonymi łzami diamentowych szpilek.
Wariujące z rozpaczy,krwawiące,przerażone samotnością zostało znalezione. Rehabilitowane przez opiekuńcze dłonie, otoczone umiarkowanym zainteresowaniem,stopniowo powoli ugłaskiwane, przyzwyczajane do dotyku, ciepła słów,wzajemności,zainteresowania. Zaleczone do końca w pewną wiosenną ulewną sopocką noc znienacka zerwało się do biegu życia. Chronione już dziś czyjąś troską,oparciem,zrozumieniem- a nie jak niegdyś bandażem-odbija rykoszetem każde złe słowo,piękniejąc z dnia na dzień najlepiej jak tylko potrafi przywrócone do Życia serce. Szepce do ucha ich ustami: Nie przejmuj się. Spójrz jacy oni są ubodzy w uczucia, jak kneblują samych siebie,jak duszą się własnym jadem, jak krztuszą nienawiścią, ślepną od obłudy. Sparaliżowani własną hipokryzją, skuci kajdanami rozpaczy z łańcuchami paranoi u nóg.Są chorzy. A teraz Ciii przecież wiesz, nie dam Cię zranić. Przecież wiesz.
Wariujące z rozpaczy,krwawiące,przerażone samotnością zostało znalezione. Rehabilitowane przez opiekuńcze dłonie, otoczone umiarkowanym zainteresowaniem,stopniowo powoli ugłaskiwane, przyzwyczajane do dotyku, ciepła słów,wzajemności,zainteresowania. Zaleczone do końca w pewną wiosenną ulewną sopocką noc znienacka zerwało się do biegu życia. Chronione już dziś czyjąś troską,oparciem,zrozumieniem- a nie jak niegdyś bandażem-odbija rykoszetem każde złe słowo,piękniejąc z dnia na dzień najlepiej jak tylko potrafi przywrócone do Życia serce. Szepce do ucha ich ustami: Nie przejmuj się. Spójrz jacy oni są ubodzy w uczucia, jak kneblują samych siebie,jak duszą się własnym jadem, jak krztuszą nienawiścią, ślepną od obłudy. Sparaliżowani własną hipokryzją, skuci kajdanami rozpaczy z łańcuchami paranoi u nóg.Są chorzy. A teraz Ciii przecież wiesz, nie dam Cię zranić. Przecież wiesz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)