Ty. Normalnie mój pijany, zdemoralizowany anioł.
Ja. Zdemoralizowany Anioł. Dostępny w przerwie między zajęciami i nauką 25 godzin na dobę. 7 dni w tygodniu. Z otwartą skrzynką pocztową. Namiętnie piszący. Utytłany atramentem. Upaprany ludzkim życiem. Popaprany.
Rozliczony z przeszłością. Zapełniający dziesiątki stron od idealnych do coraz niechlujniej stawianych liter, dokumenty wordowskie z pasją wklepując kolejne słowa przy akompaniamencie szumu laptopa. Impuls. Szybciej.Szybciej, bo nie zdążysz, zapomnisz przepadniesz. Szybciej! Pisz!
Zdemoralizowany.Oszukujący świat swoim jestestwem. Oszalały z rozczarowania.Grający na nerwach tym idealnie poprawnym,strzepującym najmniejszy pyłek ze śnieżnobiałych anielskich skrzydeł. Spoglądam na moje postrzępione przyszarzałe skrzydła, wciśnięte za drewnianą skrzynię, błysk złota potarganej aureoli zagubionej lata temu wśród siana.
Kawałek dziecięcej niewinności w białej wstążce do włosów.Zakończonej w wieku lat siedmiu. Zaschnięty atrament. Na stronach niedbale zapisanych w moje uczucia i poplątane życie. Ała! Nie rozplątuj. To boli. Już za dużo straciłaś próbując im wszystkim wytłumaczyć.Straciłam. W efekcie uczę się budować mój dziecięcy skryty świat.
Co jest dobre, a co złe Aniołku? Hej Anioł przecież wiesz!I wykładają Ci podstawę moralną, a ona przelatuje przez uszy. Mówią o czystości bieli uczuć ducha,umysłu ciała.Zlatujesz jako mały aniołek i wszystko jest na opak, nie tak jak trzeba, nie tak jak mówili,nie tak jak zapewniali. Siadasz rozczarowany- mały aniołku-nie mogąc nabrać powietrza ze szlochu, dusząc się światem. Winią Cię wyrywając wino z rąk,pozostawiając z destrukcyjną winą. Systematycznie skrupulatnie zamalowując czernią tęczę w dziecinnym pokoju. Palety szarości stoją niezauważone na półce.Wmawiają,że tak ma być, to nowe porządki,standardowa procedura.
Paleta szarości dopiero nieoczekiwanie po latach czarnego koszmaru nabiera swych barw, swego znaczenia. Zawiruje Twoim światem, nada mu koloru, rozjaśni czerń wewnętrznej martwicy, przyciemni porażającą biel obietnic.
Jeszcze rok temu bym zaprzeczyła. Wtedy wszystko było białe lub czarne. W ostateczności biało-czarne. .Ale co z odcieniami szarości? Nadal nie rozumiesz? Tylko będąc skalana szarością niemalże przechodzącą w czerń zdołasz czuwać nad równie uwikłaną życiowo osobie. Tylko nie będąc niewinną zdołasz pomóc. Odplątujesz mnie w równie pokrętny sposób.Ujmuję w słowa nieujmowalne. Niepostrzeżenie. Tak Aniołku. Jestem Twoim pijanym zdemoralizowanym aniołem. Chcesz? Chodź. Poszukamy tęczy. Będzie szaro-szara na tle złamanego szarością błękitu z brudno-szarym złotym przebłyskiem słońca. Dla Nas będzie wszystkim. A dla innych? Uch. Kogo to obchodzi?!
niedziela, 29 lipca 2012
piątek, 6 lipca 2012
Marzycielsko po raz pierwszy tutaj
Co można robić latem w Trójmieście? Cóż. Można wszystko. Można iść na plażę, i na Długą, na molo jedno, drugie trzecie zahaczając o jakieś muzeum, i imprezę, a rano pomaszerować do ZOO. Można. Ale można też odpalić laptopa by zaprzyjaźnić się z Marzycielską Mamą i pewnego dnia napisać: Odwiedzam Was jak obiecałam! Macie czas? Sobota czy Niedziela? Wybieraj!
To już drugie moje marzycielskie spotkanie, a raczej dopiero drugie. Pierwsze na szybko, zimą, przy minus dziesięciu stopniach, pomiędzy jednym pociągiem, a drugim z zimowym wrocławskim klimatem w tle. Gorąca czekolada, lody, bieganie po galerii, uściski, buziaki, zdjęcia, obserwowanie cudownej relacji Matka – Syn, czyli Joasia Popko – Kubuś „Skubanek” Popko. Uważne oglądanie zwierzątek, plac zabaw, długa rozmowa i sprawdzenie na własną rękę, że w oczach Boga Joasia musiała być wyjątkowa by dostać od Niego takiego chłopca, w którego oczach odbija się niebo. Odbija się. Naprawdę. Sprawdziłam. A w jego śmiechu słychać echo miłości jaką obdarzyła go Mama.
Lato w pełni, oczekiwanie na pociąg, opóźnienie, niepewność czy polubi i zaakceptuje, i zapach szczęścia tak często mylony z zapachem dzikich róż, mały chłopczyk czekający na stacji kolejowej. Mała rączka w mojej większej, ucząca cierpliwie mark samochodów, cierpliwie tłumacząca co i jak. Uśmiech topiący moje serce skuteczniej niż upał. Dziesiątki zdjęć, zjeżdżalnia, lody i happy meal, mała dziewczynka na moich kolanach, gaduła słodka, uścisk doświadczonej Mamy Szymona – mówiący więcej niż jakiekolwiek słowa, więcej niż troskliwe spojrzenia, którymi obdarzała swoją córeczkę i tą sąsiadki, która też z nami była.
I ten smutek, niewysłowiony, obecny gdy Mukolinek tak jak Szymon z lubością pochłaniał colę, a nie gdzie tam mleko! Puzzle, gry i resoraki, wygłupy, niepokojący kaszel, Prababcia, Dziadek i Babcia, serdeczność, podkradanie Babci zakładek z książek, galaretka, inhalacje, leki, mrówki-stoimy i patrzymy, bo Mateusz kocha mrówki, i mówi, i szczebiocze śmiejąc się jednocześnie. W jego śmiechu odkrywam echo radości, którą obdarza świat wraz z mamusią u boku. Na przekór mukowiscydozie. Tylko czasami wszyscy dookoła się smucą, gdy kaszle więcej niż zwykle i mówi jak to będzie policjantem… – Nie będziesz synku, nie będziesz – szepce jego Dziadek sam do siebie, a może do pani Babci czy Mamy Mateuszka, – nie będziesz, ale teraz nie musisz o tym wiedzieć.
Poznałam trzy rodziny, trzy cudowne matki, troskliwą babcię, zakochanego we wnuku dziadka. Jestem zachwycona – Marzycielami, ich cudownie ciepłymi rodzinkami, zdolnością do cieszenia się życiem, otwartością na moją osobę. Z nich powinniśmy brać przykład i pomysł na radzenie sobie z życiem. I ubarwiać ich życie podporządkowane radzeniu sobie z chorobą, cierpieniem niewinnych dzieci, żałobą. Upewniać, że nie są sami – mają w końcu Nas – bandę Marzycieli gotowych nieść uśmiech nie tylko pocztą, ale osobiście, personalnie od tak.
Emocje nadal opadają i już zaczynamy za sobą tęsknić. Nie sposób ich opisać i uporządkować. To nasze pierwsze spotkania i na pewno nie ostatnie. Dziękuje jeszcze raz.
To już drugie moje marzycielskie spotkanie, a raczej dopiero drugie. Pierwsze na szybko, zimą, przy minus dziesięciu stopniach, pomiędzy jednym pociągiem, a drugim z zimowym wrocławskim klimatem w tle. Gorąca czekolada, lody, bieganie po galerii, uściski, buziaki, zdjęcia, obserwowanie cudownej relacji Matka – Syn, czyli Joasia Popko – Kubuś „Skubanek” Popko. Uważne oglądanie zwierzątek, plac zabaw, długa rozmowa i sprawdzenie na własną rękę, że w oczach Boga Joasia musiała być wyjątkowa by dostać od Niego takiego chłopca, w którego oczach odbija się niebo. Odbija się. Naprawdę. Sprawdziłam. A w jego śmiechu słychać echo miłości jaką obdarzyła go Mama.
Spotkanie w Tczewie – 1 lipca 2012
I ten smutek, niewysłowiony, obecny gdy Mukolinek tak jak Szymon z lubością pochłaniał colę, a nie gdzie tam mleko! Puzzle, gry i resoraki, wygłupy, niepokojący kaszel, Prababcia, Dziadek i Babcia, serdeczność, podkradanie Babci zakładek z książek, galaretka, inhalacje, leki, mrówki-stoimy i patrzymy, bo Mateusz kocha mrówki, i mówi, i szczebiocze śmiejąc się jednocześnie. W jego śmiechu odkrywam echo radości, którą obdarza świat wraz z mamusią u boku. Na przekór mukowiscydozie. Tylko czasami wszyscy dookoła się smucą, gdy kaszle więcej niż zwykle i mówi jak to będzie policjantem… – Nie będziesz synku, nie będziesz – szepce jego Dziadek sam do siebie, a może do pani Babci czy Mamy Mateuszka, – nie będziesz, ale teraz nie musisz o tym wiedzieć.
Poznałam trzy rodziny, trzy cudowne matki, troskliwą babcię, zakochanego we wnuku dziadka. Jestem zachwycona – Marzycielami, ich cudownie ciepłymi rodzinkami, zdolnością do cieszenia się życiem, otwartością na moją osobę. Z nich powinniśmy brać przykład i pomysł na radzenie sobie z życiem. I ubarwiać ich życie podporządkowane radzeniu sobie z chorobą, cierpieniem niewinnych dzieci, żałobą. Upewniać, że nie są sami – mają w końcu Nas – bandę Marzycieli gotowych nieść uśmiech nie tylko pocztą, ale osobiście, personalnie od tak.
Emocje nadal opadają i już zaczynamy za sobą tęsknić. Nie sposób ich opisać i uporządkować. To nasze pierwsze spotkania i na pewno nie ostatnie. Dziękuje jeszcze raz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)